niedziela, 24 lipca 2011

stomilionówpięćsettysięcydwieścieczterdzieścidziewięć komarów...

...czyli wycieczka, w ciepły deszczowy dzień po puszczy Knyszyńskiej.
Nie mogło być bez przygód, jakżesz tak normalnie, zapakować się i ruszyć.... To niepodobna ;)
Zbyszek namęczył się, żeby podłączyć listwę z dodatkowymi światłami na bagażnik... co się napodłączał to jego ;)

Mieliśmy zaplanowanych kilka keszy po drodze, niestety nie wszystkie się udało nam podjąć.
Najsampierw udaliśmy się po Zagadkową puszczę Teda (OP0C65) - Zbyszek już miał kordy z zagadki, więc wystarczyło zajechać na miejsce i ją "wziąć". Kordy były dokładne, ale drzewko ze spojlera ma uciątą jedną "rączkę" która nas troszkę zmylała... Ale po krótkiej analizie i małym zastanowieniu odnaleźliśmy odpowiedni pniaczek i kesza.
Towarzyszyły nam chmaaary komarów, całe klany się zleciały.. Koszmar jakiś. Milionysetkiteysięcykomarów na nas dwoje ;)))) Zbyszek był bardzo zły, ja z resztą miałam nie lepszy humor. Powinno się jakoś ograniczać populację tych fruwadeł.. :P Ale tu i tak nie było jeszcze najgorzej... Tego kesza podjęliśmy jeszcze autem,

 Dopiero po nim dojechaliśmy do Podsupraśla, gdzie czterokołowego rumaka zostawiliśmy a przesiedliśmy na dwukołowe.  Tu jeszcze jestem uśmiechnięta, tuż po wypryskaniu się komarozolem, komarzydła jeszcze się z dala trzymały, z resztą tu nie było ich aż tak wiele.
Miała to być przyjemna, spokojna przejażdżka, taka w sam raz dla rozruszania starych kości... Taaa...
Rowerowe poszukiwania zaczęliśmy od kesza Ted4 Rzeka Supraśl (OP033C).
Jest to jeden z prawie legendarnych keszów: bez farta (albo specjalnego sprzętu) nie do znalezienia. I my też go nie znaleźliśmy. Zaczęliśmy szukać w najbardziej prawdopodobnych miejscach schowania kesza (okoliczne pniaki i inne takie). Patrząc po wcześniejszych logach, próbowaliśmy wyczaić miejscówkę po logu Filipsa, który znalazł ją szybko (nie wiem jak, podziwiam) i Nickiela, który dodał info, że kesz jest daleko od kordów. Rozszerzyliśmy obszar poszukiwań, ale co z tego skoro karpów, pniaków tam jest pełno, drzewek i innych takich. Wszystko dodatkowo poryte przez dziki (albo keszerów - też być może ;) ). Nie chciałam się poddać, ale z braku jakiejkolwiek podpowiedzi i punktu zaczepienia musieliśmy dać sobie spokój :(
 Gdyby nie chmary komarów, może i szukalibyśmy do skutku, ale inną sprawą jest fakt, że skrzynka nie ma żadnej podpowiedzi, żadnego spojlera, niczego - żadnego punktu zaczepienia.. Żeby ją znaleźć, albo trzeba mieć niezłego farta (jak Filips), albo wykrywacz (jak Nickiel) albo przeryć pół lasu. Nie będę niszczyć lasu, farta też nie mieliśmy więc skrzynki nie znaleźliśmy. Ogólnie, w takich przypadkach zastanawiam się nad sensem zakładania skrzynek, zakopanych w lesie, przy drzewie, które pokazują niewiadomoco. Ani rzeki ani kesza nie uświadczyliśmy :/ Tyle z moich przemyśleń.
Kolejny kesz zakopany w pniaku... :P Leśna Galeria (OP0BDF), choć miejsce z własną historią, warte zobaczenia to te miliony komarów dały się nam we znaki. Podczas jazdy rowerem nie nadążały za nami, ale wystarczyło zatrzymać się na 3 seknundy żeby pojawiały się ich seeeetki :/
Wystarczy spojrzeć na minę Zbyszka... czerwonymi kółeczkami dookoła zaznaczyłam komary... Ciągle trzeba było być w ruchu....
Miejsce ogólnie bardzo interesujące, obok stoi drzewo, na którym wieszano przestępców i partyzantów.

 Rowerkami jeszcze podjechaliśmy po kopiec dh. Dublaka (OP378B) Tam też było sporo komarów...
Też miejsce "z historią".
W sumie to tu zakończyliśmy wycieczkę rowerową... Zmęczeni niemiłosiernie chociaż przejechaliśmy jedynie 15 km. Było ciepło, nie jakoś gorąco bo tylko niecałe 21stC, ale brak wiatru i ciężkie, przesycone wilgocią powietrze tworzyło wręcz masakryczne warunki do wysiłku. Ja nie odważyłam się zdjąć kurtki. Zjadłyby mnie natychmiast komary. W tych warunkach nawet termoaktywna koszulka była do wykręcenia ;P
Tu na zdjęciu oprócz licznika, pomnika w tle, kolejna porcja latających krwiopijców :P
 Ostatnim keszem, na który mieliśmy ochotę był Wiatrak (OP100A). Zapakowaliśmy rowery na bagażnik i pojechaliśmy już autem, po drodze okazało się mieliśmy tzw. nosa, bo zaczął padać deszcz. Dojechaliśmy bez problemów, wiatraka nie widzieliśmy, ale i tak było za...ście... :P Keszyk leżał sobie na wierzchu, więc wykopałam głębszą jamkę.
W międzyczasie okazało się, że zostawiłam (ja, niedobra) kujkę pod pierwszym keszem - quizem, więc wróciliśmy żeby poszukać. Szkoda by było, taka fajna jest ;) Na szczęście grzecznie sobie na nas czekała, wbita przy pieńku z keszem :)

Takie to nasze komarowe keszowanie.. Podsumowanie:

Znalezionych keszy: 4 szt.
Nieznalezionych keszy: 1 szt.
Km przejechanych rowerem: 15 km
Ilość zabitych komarów: duża
Poziom zmęczenia: wysoki
Poziom stresu: wysoki
Stan psychiki: zmęczenie keszami zakopanymi, a już tym bardziej zakopanymi przy pniakach/drzewach niewiadomo  po co i dlaczego w tym akurat miejscu...

:P

2 komentarze:

  1. Wallson mówi, ze był jakiś wylęg, nas pod Warszawą też dopadały chmarami. Na szczęście miałam gruby sweter i długie spodnie, poza tym gryzły głównie Wallsona nie mnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. My mieliśmy wrażenie że mnożą się z każdą sekundą.. z każdej wypitej kropli naszej krwi, wylęga się co sekundę kilkaset nowych ;)

    OdpowiedzUsuń