I żeby nie zacząć gołosłownie, że dzikie przygody wcale dzikimi nie są opiszę dziejsze nie do końca udane keszowanie. Jednak zdecydowanie - przygoda była to niekiepska :)
Wybraliśmy się na czyszczenie mapy w pobliżu Rybnik - w planie kilkanaście keszy.
Zaczęło się tak pięknie, piękna pogoda - nie gorąco, ale i nie zimno. Słoneczko, wiaterek i dobry humor.
Pierwszy keszyk - Przy kapliczce (OP0017), prawie drive in. Keszowóz dowiózł nas 50 metrów od kesza, dalej nie ryzykowaliśmy przejazdu po błocku, bo i po co :)
Keszyk znaleziony szybciutko, Zbyszek odciągnął kamień - ja wyciągnęłam keszyka. Nie prezentuje się zbyt pięknie i profesjonalnie... ;P Ale przynajmniej jest suchy w środku - o dziwo.
Kolejny keszyk - Ted_77_Kopisk (OP06B3), kamczyki namierzone łatwo, natomiast zaczęłam szukać nie przy tym kamuszku ]:-> - dziubie, kopię, wysilam się, a Zbyszek wyciąga spod drugiego "kamyczka" kesza... eh.. ;) Skrzyneczka wilgotna, wysuszliśmy, podsuszyliśmy logbook i daliśmy nową strunówkę. Niech ma.
Okolica przepięęęękna :)
I bardzo fajnie rozpoczął się dzionek :) i byłoby jeszcze fajniej, gdyby nie późniejsze wypadki.
Ale zanim historia nieszczęścia - ciekawa sytuacja, którą widzieliśmy po drodze:
Komentarz Zbyszka: Chcesz pływać po jeziorze weź łódkę, a jak chcesz polować, weź sobie ambonę :)))
Nasza radość nie trwała długo. Do kolejnego kesza (Gajowy Henryk Jabłoński - OP13B1) musieliśmy skręcić w las... pierwsze 3 bajora przebrnęliśmy. Ale kolejne nas skutecznie zatrzymało. Może gdybyśmy mieli inny samochód albo amfibię... dalibyśmy radę... ale nie mieliśmy. Problem był dość skomplikowany - wjechałam do połowy mniej więcej i stwierdziłam że dalej niet.
Ale w tył też się już nie dało. Więc pokręciłam się w przód i w tył probując się wygrzebać. Niestety to też nic nie dało. Prawa strona auta była do połowy zanurzona. Zbyszek wyłaził tylnymi, lewymi drzwiami, żeby odkopać choć trochę błoto spod kół i spróbować popchać. Trochę się namęczyliśmy, ja, Zbyszek i samochód. Ale w końcu, po 20 (albo i więcej) minutach kręcenia i kombinowania, się udało - niestety nie bez problemów.
Zbyszek dostał błotem spod kół w twarz, w momencie gdy póbowałam cofnąć i trafiłam na wyjątkowo złośliwe i miękkie błoto :) Pomimo nieciekawej sytuacji - nie mogłam się powstrzymać, musiałam cyknąć fotę :)
Żałujemy wspólnie, że nie przyszło nam do głowy sfocenie zwodzonego Lanosa.. może kiedyś spróbujemy jeszcze raz go utopić ;)
Zbyszek był przemoczony od pasa w dół - od brodzenia w kałuży.. ;) Stwierdziliśmy, że pomijamy tego kesza i jedziemy dalej o ile samochód pozwoli.. Niestety co i ruszł gasł. Dojechaliśmy do wejścia do rezerwatu Krzemianka, niedaleko kesza ted78_Krzemianka (OP06B5) i zajrzeliśmy pod maskę. Na nasze nieszczęście okazało się że zakrętka od zbiornika z płynem chłodniczym "wyparowała" i 95% tegoż płynu razem z nią. Dlatego też auto gasło :( To był przysłowiowy gwóźdź do trumny. Chwila zastanowienia, telefon do przyjaciela i jest pomoc (w tak zwanym międzyczasie zdobyliśmy w/w skrzynkę - stan całkiem niezły). Pomoc miała nam przywieźć zakrętkę, żebyśmy mogli dalej zdobywać kesze. Niestety nie udało się takiej zdobyć o tej porze w sobotę.. w związku z tym, po krótkim namyśle i wypróbowaniu wszystkich zakrętek jakie mieliśmy na stanie, tymczasowym korkiem stało się... obcięte pudełko po tzw. "moczówce", które mieliśmy przygotowane jako "awaryjne pudełko serwisowe" :)
W tym stanie musieliśmy wracać do domu. Nici z kolejnych keszy. Tak też tego dnia zakończyła się nasza przygoda z keszowaniem. ...Ale nie z keszerami :) Wieczorny grill u 3po3 (który nas poratował w biedzie) również się udał, a jakże! :)
Jeszcze kilka zdjęć z wyprawy:
Fajnie było :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz