czwartek, 25 sierpnia 2011

Narwiański labirynt - odsłona druga

Poprzednio było zbyt burzowo, i jakoś nie wyszło podjęcie skrzynki.. chociaż gdybyśmy wiedzieli, to co już teraz wiemy - na 100% byśmy ją podjęli, i tak byliśmy cali przemoczeni.

Ale od początku.
Plan był taki, że nabywamy wodery i idziemy po kesza. Ale że woderów nie nabyliśmy... więc trzeba było improwizować... Zbyszek na ortofotomapach wypatrzył "jakąś przecinkę", która teoretycznie nadaje się, więc wraz z Nickielem pojechaliśmy jego keszowozem w pobliże owej "przecinki". Tu jeszcze uśmiechnięci i zadowoleni... ;)

Przeszliśmy kilkaset metrów, a jakże. Nickiel w swoich gumiaczkach nawet suchą nogą, my już nie, ale też było fajnie :) Na początku z resztą było bardzo przyjemnie ;) Łączka jak widać na załączonym obrazku.
 Później już mniej przyjemnie... Te trawki były trochę za ostre :P
I zaczynało być podmokło, chociaż tu jeszcze bez tragedii.
Brnęliśmy dalej.
I jeszcze dalej...
Plan był taki, żeby przedrzeć się przez te błotne trawki i dotrzeć do drzew, gdzie teoretycznie powinno być w miarę sucho. Sam plan nie był zły, tylko las na figla spłatał i stał w wodzie... Przy okazji nadzialiśmy się na rój pszczół i Zbyszek został przez nie podziobany, na szczęście nie mocno.
W pewnym momencie (zapewniam, że było czasem jeszcze głębiej..) ...
...uznaliśmy, że jednak dokonamy odwrotu, drogą wcześniej ustaloną... I wrócimy do miejsca, gdzie pokazuje szlak. Skoro i tak mamy mokre buty, to chociaż idźmy krótszą drogą. Tak też zrobiliśmy. Tak też powinniśmy zrobić na samym początku, zamiast pchać się w te tataraki :P Ale teraz to już po ptokach...
W drodze powrotnej chłopaki jeszcze kani nazbierali ;) Całkiem sporych rozmiarów.
 Wróciliśmy do miejsca startu poprzedniej wyprawy.
I poszliśmy za ciosem. Okazało się, że poprzednim razem skręciliśmy nie w tą stronę. Prawdopodobnie nie było widać tego odejścia w tym deszczu. A ono tam jest. I jest całkiem suche (do pewnego momentu) jak się okazuje. W jednym tylko miejscu jest potrzeba większej przeprawy, jest tam dość głęboka woda, ale za pomocą kijka i po chwili skupienia byliśmy już po "drogiej stronie".
Chwila skupienia się przydała, żeby nie spaść z dwóch położonych pieńków, po których da się przejść względnie płytko. Ale są śliskie (o czym się przekonaliśmy w drodze powrotnej, gdzie już mniej się skupialiśmy) więc trzeba uważać.
Po chwili byliśmy już pod wieżą :)
I skrzynkę mieliśmy w garści :)
Niestety pieczątka została w domu, więc tylko wpis ręczny. Widoczki bardzo przyjemne, pogoda również dopisała :)
 W drodze powrotnej, podczas przeprawy jakoś tak fakt podjęcia skrzynki nieco nas (chyba) rozproszył i najpierw Nickiel po chwili zachwiania wpadł swoim gumiaczkiem do głębokiej wody (krok przed końcem ;), dzięki czemu mu się przelało troszkę do środka. Zaraz później ja się ześlizgnęłam z pieńków, ale że byłam po środku przeprawy a do tego i tak miałam mokre buty. To już na te pieńki nie właziłam tylko po kolana w wodze sobie spokojnie dobrnęłam do brzegu :D Ubaw po pachy :D

Fajne są te nasze wyprawy :) Jutro nocną porą jedziemy na S4ne.. ciekawe co tam się nam przydarzy, bo ostatnio nie ma wyprawy (szczególnie z Nickielem) kiedy się coś ciekawego (i wesołego) nie stanie... ;)

2 komentarze:

  1. Pamiętam tego typu punkt widokowy z keszem w zupełnie innym miejscu, aż sprawdziłam ;) Bo tam był bardzo łatwy dojazd, a tu widzę droga przez mękę. Ciekawa jestem jak byśmy się tam przedzierali z rowerami...

    OdpowiedzUsuń
  2. rzucilibyście rowery w cholerę ;) a tak szczerze... marnie ja widzę przedzieranie się z rowerami, ale oczywiście wszystko się da :D

    OdpowiedzUsuń