Już dawno ostrzyłem sobie zęby na tą skrzynkę, ale jakoś okazji nie było. Zlezienie po kesza łatwe nie było, ale jakoś sobie poradziłem.
Samo podjęcie i wpis też bez stresu. Natomiast wydostanie się z wiaduktu... koszmar. Zeskoczenie na dół - kuszące, ale się za bardzo bałem, wlezienie w górę - rozsądne, aczkolwiek jakoś mi się nie widziało. Kombinowałem jak koń pod górę... w końcu w asyscie Nickiela wlazłem na górę, tą samą drogą którą zlazłem wcześniej.
Konkluzja - mam lęk wysokości, nie widzę przestrzennie a i kondycja jakaś nie taka. Po zdobyciu kesza wsiedliśmy na rowerki i naprzód - pętla czeka!
No to sobie pojechaliśmy... jechaliśmy, jechaliśmy... górki, szutry asfalty, jesienne widoki itp. Po trasie był keszyk "Stacja Krynice" OP06A5, miejsce znane i nawet dość często odwiedzane.
Szkoda, że przy drodze prowadzącej do bramy jest tabliczka "Nieupoważnionym wstęp wzbroniony" przez co nie dane mi było dostać się do hasła. Ale założyciel hasło podał, po zapoznaniu się z fotką wykonaną przy obiekcie. A sama tabliczka... podobno nielegalna ;) Z Krynic udaliśmy się do Knyszyna, gdzie Nickiel miał jeden keszyk zaległy, czyli "dMR*15 Obóz karny w Knyszynie" OP3580.
Przy keszyku była przerwa śniadaniowo wypoczynkowa. Jednak te 30 km już przejechanych troszkę dało się we znaki. Na szczęście jak na początek października pogoda była iście letnia:) Z Knyszyna asfaltem pojechaliśmy do kesza "dMR*16 Kompleks historyczny w Kalinówce Kościelnej" OP3585.
Tym razem kesz był, poprzednio jak szukaliśmy z tATO, to go wsiąkło i po konsultacji z założycielem przeprowadziliśmy reaktywację. Dzięki temu Nickiel miał całkiem nowy logbook do stemplowania. W Kalinówce strzeliło nam na licznikach coś około 40 km. Po krótkiej debacie (w planach był jeszcze kesz w Aulakowszczyźnie 20 km dalej) padła decyzja o powrocie do domu. I całkiem dobrze, bo do Białego było jakby nie patrzeć około 40 km... Jakoś się nam te kilometry namnożyły, miała być pętla 50 km, a za nami już 40 i przed nami 40... Nigdy za dobry z matematyki nie byłem. Konsultacja z GPS, trasa ustalona więc naprzód. Trasa jak najkrótsza... jak się okazało nie najlepsza. Leśne drogi zarośnięte, zapiaszczone, czasem trzeba było rowery prowadzić.
Lekko nie było. A u Nickiela opony trochę węższe i po lesie tak sobie chciały jeździć. Dziwnym przypadkiem na trasie powrotnej był kesz "Gajowy Henryk Jabłoński" OP13B1.
Teraz byśmy przejechali bez żadnego problemu...
Kesz tym razem podjęty rowerowo i jak zawsze po wylezieniu z chaszczy okazało się, że do kesza prowadzi naprawdę dobra leśna droga:) Po leśnych przejażdżkach trochę nam już gorzej się jechało, u mnie odezwało się lewe kolano, a u Nickiela "odcięło prąd". Na szczęście odcinek od kesza do Kopiska długi nie był, a z Kopiska do Ponikły i asfaltu niedaleko. Mimo asfaltu jechało się ciężko i jakoś przerwy częstsze były, ale jakoś do miasta dojechaliśmy. Do domu zostało tylko kilka kilometrów... ale to były najgorsze kilometry dzisiejszego dnia. Na szczęście wyprawę zakończyliśmy bez większych urazów itp. Na moim liczniku wyszło 87 km ;) Jak to Marta skomentowała nasze poczynania: "Stare a głupie" ...hehehe
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz