piątek, 19 sierpnia 2011

Z ostatniej chwili - burze nad Podlasiem ;)

Prawie nic nie zapowiadało nieszczęścia, jakie dzisiaj się miało wydarzyć... Ale, ale - wszystko po kolei.

A zaczęło się od telefonu naszego szanownego kolegi Nickiela, czy byśmy się rowerkami nie wybrali po FTF z 20 kilometrów od miasta. Namawiał i namówił. Tylko tuż przed wyjściem coś mnie tknęło i zabrałam peleryny przeciwdeszczowe i wodoszczelne etui... Zapowiadała się piękna przejażdżka, cieplutko i przyjemnie.

W międzyczasie widzieliśmy kilka ciekawych miejsc do założenia keszy ;) Między innymi kapliczkę z XIX wieku, postawioną w podziękowaniu za uratowanie cara Aleksandra III, po drodze do kesza, którego planowaliśmy zgarnąć czyli Narwiański Labirynt (OP3C17).


Mniej więcej po tym jak przejechaliśmy 3/4 drogi zobaczyliśmy nadciągające chmury... Zdecydowanie burzowe. Nieco nas to zmartwiło, ale nie na tyle żeby zawrócić. Nikt nie podejrzewał co się wydarzy później.

Tak jak przewidywaliśmy zaczął padać deszcz, i to od razu intensywny. My założyliśmy peleryny i  zrobiliśmy inne rzeczy, które robi się w przypadku deszczu a Nickiel jest twardzielem ;) Ustaliliśmy, że rowery podepniemy do płotu a sami pójdziemy pieszo, na pewno będzie łatwiej. Niewiele myśląc jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy. Olśnienie pojawiło się o sekundę za późno...
Podpięliśmy rowery na dwa zapięcia, ale kluczyk mieliśmy tylko do naszego ;))) Chwila narady, Nickiel zadzwonił po kluczyk a sami poszliśmy zgodnie ze strzałkami czarnego szlaku, które prowadziły do wieży widokowej, gdzie jest ten kesz. Niestety po kilkuset krokach musieliśmy zawrócić - było bardzo mokro :( Na dodatek nie było ścieżki, a wszędzie dookoła otaczały nas pokrzywy, osty i inne takie (byliśmy wszyscy w krótkich spodenkach, bo przecież gorąco ;) I ten deszcz...

Plan był taki, żeby zawrócić po śladach i poszukać innej bardziej cywilizowanej drogi, którą wskazywały zdjęcia satelitarne. Po drodze postanowiliśmy jeszcze dopytać mieszkańca, który akurat się napatoczył...
powiedział nam owszem, ale nie to co chcieliśmy usłyszeć - że nie da się przejść, stoi wysoka woda, może w woderach...
Krótka narada i stwierdziliśmy, że jednak poczekamy na kluczyki do rowerów i wracamy do domu. Rowery zostawiliśmy u gospodarzy na posesji, dzięki ich uprzejmości. Nie powinny zginąć, a jutro je zabierzamy.


Mało zdjęć, bo niestety bardzo lało, a mi jednak szkoda mojego białego Pentaxa ;) A było co fotografować.. humory dopisywały :D
TAAka przygoda - oj, będzie co wspominać ;))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz